W zamiast wykonywania pracy, wybrał drobne przestępstwo. Ostatecznie sprawa skończyła się tragicznie, gdyż zabił. Jego ofiarą stała się przypadkowa młoda kobieta. Dorian S. pozostawił nagą i nieprzytomną Elizawietę (†25 l.) na ulicy w centrum Warszawy. Najbardziej wstrząsającym momentem pierwszego dnia procesu były zeznania sprawcy, w których opisał przebieg ataku. – Nie czułem strachu, chociaż generalnie jestem osobą strachliwą i emocjonalną – przyznał.
DRAMAT W CENTRUM WARSZAWY
Minęło dziewięć miesięcy od dramatycznych wydarzeń, które miały miejsce w sercu stolicy. Na początku lutego 2024 r. Dorian S. wracał z nocnej zabawy na ulicy Parkingowej, znanej z bogatej oferty klubowej.
– Wypiłem dwa lub trzy drinki oraz dwa piwa. W barze poznałem dwóch Ukraińców, którzy początkowo zamawiali mi alkohol. Po ich wyjściu czuję się coraz bardziej agresywny. Cały czas zmierzałem w stronę swojego domu – opowiadał.
SPOTKANIE Z OFIARĄ
Podczas przesłuchania opisał moment, gdy napotkał Elizawietę. – Wszedłem na ulicę Żurawią i zobaczyłem Liza. Czułem się, jakbym był w amoku – powiedział, dodając, że podszedł do niej, nie myśląc o konsekwencjach. – Nie czułem strachu, mimo że z natury jestem osobą lękliwą i emocjonalną – zaznaczył, łkając.
Dorian S. wyjaśnił również, dlaczego miał przy sobie kominiarkę i nóż. Początkowo planował obrabować sklep, przygotowując się do tego działania od kilku dni. Potrzebował pieniędzy na czynsz, wynoszący 1600 zł.
BRUTALNY ATAK
Postraszył Elizawietę nożem i założył jej kominiarkę, wykonaną z nogawki. – Nie miałem zamiaru jej zabić, tylko potrzebowałem pieniędzy. Powiedziałem jej, by oddała mi swoje rzeczy. Na początku w ogóle mnie nie zrozumiała – relacjonował.
Mimo to, dziewczyna zachowała zimną krew i zażądała oddania telefonu. – Pomyślałem, że chce wezwać policję. I wtedy zacząłem ją dusić rękami, a potem użyłem paska, by ją związać i upewnić się, że nie wstanie – opisał.
TRAGICZNE SKUTKI
Dorian S. nie tylko brutalnie ją zaatakował, ale również okradł. Zabrał jej telefon i karty kredytowe, a na koniec był przekonany, że Elizawieta nie żyje. – Gdy ją udusiłem, przestała oddychać. Wracając do domu, czułem się zagubiony. Napisałem do ojca o pomoc, sądząc, że ją zabiłem. Nie ruszała się – przyznał.
Kilkanaście minut później 25-latka została odnaleziona przez ochroniarza. Niestety, pięć dni później zmarła w szpitalu, pozostawiając bliskich w ogromnym smutku.