Emmanuel Macron przybył do Warszawy, aby przedyskutować z Donaldem Tuskiem francuską propozycję stworzenia wspólnego, 40-tysięcznego kontyngentu, który miałby monitorować „strefę zdemilitaryzowaną” na Ukrainie. Co wynika z tych rozmów, pozostaje niejasne, ale sama sugestia wciąż jest aktualna. Przypominam sobie, jak w 2015 roku miałem okazję przemierzać podobną strefę w trakcie rosyjsko-ukraińskiego konfliktu. To była daleka od komfortu wyprawa, a żołnierze, którzy mogliby trafić do takiego miejsca, nie doświadczą przyjemności w zdemilitaryzowanej strefie.
Warunki Porozumienia
Aby zrozumieć, na czym opierało się wówczas porozumienie, warto przypomnieć kluczowe ustalenia. Obie strony zgodziły się na natychmiastowe oraz całkowite wstrzymanie ognia w rejonie walk w Donbasie. Uzgodniono także, że każda ze stron wycofa ciężką broń na odpowiednie odległości: co najmniej 50 km dla artylerii kal. 100 mm, 70 km dla wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych oraz 140 km dla systemów rakietowych takich jak Tornado-S, Uragan, Smiercz i Toczka-U.
Porozumienie podpisano 12 lutego 2015 roku, a dwa tygodnie później znalazłem się na linii frontu w rejonie Awdijiwki. Jeszcze przed wyjazdem na „peredową”, czyli wysunięty punkt, żołnierze poinstruowali mnie, bym założył kamizelkę kuloodporną oraz hełm, a także upewnił się, że mam przy sobie apteczkę. To była swoista przygotówka na to, co miałem zastać.
Krajobraz Zdemilitaryzowanej Strefy
Po przyjeździe do bazy przeszliśmy do piwnic, gdyż wokół intensywnie trwał rosyjski ostrzał. Po około godzinie ostrzał się zakończył i mogliśmy wyjść na powierzchnię. Przemieszczaliśmy się między budynkami w biegu, aby unikać ewentualnego ostrzału ze strony snajperów. Ukraińscy żołnierze pokazywali mi krateru po pociskach kal. 155 mm, które zgodnie z postanowieniami porozumienia powinny być oddalone o 50 km. Na placu znajdowała się zniszczona przez ostrzał konstrukcja, a wokół leżały wraki sprzętu wojskowego.
W takich warunkach „zdemilitaryzowanej” strefy Ukraińcy musieli zbliżać ciężki sprzęt do linii frontu, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Na ulicach pojazdów bojowych widywałem więcej, a w pobliskich garażach ukryta była amunicja artyleryjska.
Obraz Wojny
Kiedy myślę o wojnie, widzę podobne scenariusze także po stronie kontrolowanej przez Rosjan i separatystów. Do września 2015 roku, while w „separatystycznych” republikach Donieckiej i Ługańskiej miałem jeszcze okazję być. Uzyskując odpowiednie dokumenty, opuszczałem ukraiński punkt kontrolny i przechodziłem przez pas ziemi niczyjej, który liczył około 700 metrów, do postu separatystów.
To właśnie ten niewielki odcinek stanowił namacalną strefę zdemilitaryzowaną, która paradoksalnie była najbardziej niebezpieczna dla jej użytkowników. Strony konfliktu przyjmowały odpowiedzialność za los ludzi na własnym terytorium, jednak na ziemi niczyjej nie ponosił odpowiedzialności nikt.
Niebezpieczeństwo i Manipulacja
W rejonach kontrolowanych przez separatystów w Doniecku widziałem czołgi i wozy bojowe zaparkowane między budynkami mieszkalnymi. W obliczu takiej sytuacji Ukraińcy byli zmuszeni odpowiadać ogniem na ostrzały od separatystów. Następnie rejestrowano zniszczenia wśród cywilów jako dowód na „zbrodnicze” działania przeciwnika. Taki nastrój był codziennością w strefie zdemilitaryzowanej tej tragicznej wojny.
W zamkniętych gabinetach politycznych prowadzone są rozmowy o możliwych drogach ku zakończeniu konfliktu. Propozycja uruchomienia zdemilitaryzowanej strefy zabezpieczonej przez 40 tys. europejskich żołnierzy wciąż jest aktualna. Choć trudno ocenić ją szczegółowo bez pełnych informacji, możemy być pewni jednego: w obliczu narastającej nienawiści i długotrwałych prowokacji ze strony Rosji, taka strefa nie będzie prosta dla żołnierzy, którzy będą musieli z nią się zmierzyć.