Wydarzenia związane z katastrofą promu Jan Heweliusz to wciąż bolesny rozdział w historii polskiego żeglarstwa. Choć huragan był istotnym czynnikiem, to nie można zapominać, że gdyby okoliczności były inne, liczba ofiar mogłaby być znacznie mniejsza. To właśnie zatonięcie tego promu pozostaje największą morska tragedią w powojennej Polsce, która wciąż budzi emocje i kontrowersje.
ROZKAZ OPUSZCZENIA POKŁADU
Rozkaz o ewakuacji załogi i pasażerów nadano na mostku Heweliusza tuż przed godziną 5.00, gdy jednostka już przechylała się o 30 stopni w stronę lewej burty. Wiatry huraganowe nie dawały szans na stabilizację. O tej porze prom był już w tak krytycznym stanie, że jedynym sygnałem, jaki nadano, było „Mayday”. Po tej tragicznej chwili prom unosił się na wodzie jeszcze przez kilka godzin, zanim całkowicie zniknął pod falami.
OSTATNI REJS HEWELIUSZA
Jan Heweliusz miał za sobą ponad 5 tysięcy rejsów przez Bałtyk, a jego ostatnia podróż do szwedzkiego Ystad, w momencie wyjazdu, liczba osób na pokładzie wynosiła ponad 60. Z tej katastrofy uratowało się jedynie dziewięć osób. „Fale były niesamowite, zupełnie jakby chciały zgnieść prom” – wspominał jeden z ocalałych.
Jan Heweliusz wyruszył w ostatnią podróż z dwuipółgodzinnym opóźnieniem z powodu uszkodzenia furty rufowej, co budziło poważne wątpliwości co do jego zdolności do żeglugi. Prognozy przewidywały silny wiatr, jednak w tamtej chwili nikt nie przewidywał, że huragan Junior zaskoczy wszystkich swoją siłą i zasięgiem.
KRYTYCZNE MOMENTY
Po godzinie 3.00 kapitan Ułasiewicz pojawił się ponownie na mostku, gdzie nawałnica ograniczała widoczność do minimum. Próby stabilizacji jednostki nie przyniosły rezultatu. Kiedy wiatr na moment osłabł, prom został uderzony przez olbrzymą falę, co jeszcze bardziej przyczyniło się do jego zatonięcia. Pomimo prób ewakuacji, sytuacja przybierała tragiczny obrót — 29 członków załogi i przynajmniej 32 pasażerów, głównie kierowców, miało niewielkie szanse na przeżycie.
POTĘGA ŻYWIOŁU I BŁĘDY LUDZKIE
Katastrofa była wynikiem nie tylko działania sił natury, ale i całej serii zaniedbań. Po uszkodzeniach, które dotknęły Heweliusza w przeszłości, nikt nie zajął się należytym zabezpieczeniem promu. Sprawa ta ujawnia szereg niepokojących faktów dotyczących stanu technicznego statku oraz procedur ratunkowych, które nie były odpowiednio przestrzegane ani ćwiczone.
Nieprzypadkowo pojawiają się głosy krytyczne o organizacji ratownictwa. Polskie ośrodki ratunkowe długo nie reagowały, pozostawiając inicjatywę zagranicznym zespołom rescue, co tylko powiększało dramatyzm sytuacji. Ostatecznie, pomimo ogromnego wysiłku ratowników, wiele osób już na zawsze zniknęło w odmętach Bałtyku.
TRAGICZNE SKUTKI
Ratownictwo tej nocy było chaotyczne. Alarmy dzwoniły, budząc pasażerów z snu, lecz ewakuacja nie była starannie zorganizowana. Część osób wbiła się do już zwodowanych tratw, ale dla wielu było za późno. Zatrważający brak koordynacji i według niektórych informacji, lekceważenie zasad bezpieczeństwa, okazały się zgubne.
Jedna z tragedii tej katastrofy to długoletnie procesy, które dla rodzin ofiar stały się udręką. Poszkodowani musieli zmierzyć się z niesprawiedliwością oraz błędnymi informacjami zakłócającymi ich życie. Wyrok, który odrzucił odpowiedzialność armatora, jedynie pogłębił ich ból.
Jan Heweliusz odszedł w mrocznych okolicznościach i w ciszy. Pomimo upływu lat, pamięć o jego tragedii wciąż pulsuje w sercach rodzin ofiar oraz w historii polskiego żeglarstwa, które stara się wyciągać wnioski z tej smutnej lekcji.