Chersoń przypomina Sarajewo z czasów serbskiego oblężenia (1992-1996). W obu miastach mieszkała znaczna populacja, która cierpiała z powodu selektywnego ostrzału artylerii. Każdego dnia w Chersoniu pojawiają się nowe zniszczenia – zrujnowane domy oraz obiekty publiczne, a poważne remonty i odbudowa są wciąż nieosiągalne. Miasto staje się coraz bardziej zniszczone.
Codzienne życie zamarło, a mieszkańcy Chersonia ograniczają swoją aktywność do minimum. W Sarajewie obok walk toczyły się działania snajperów, w Chersoniu najgroźniejszymi napastnikami są droniarze, którzy atakują niewinnych – kobiety, dzieci i osoby starsze – na ulicach oraz przed sklepami. Tragiczne, że w obu przypadkach źli zostali przedstawieni jako Serbowie i Rosjanie, kulturowo blisko ze sobą związani. Czy to tylko przypadek?
Chersoń ma szczególne znaczenie w Ukrainie, a życie jego mieszkańców znacząco różni się od reszty kraju. Rosyjskie siły znajdują się po drugiej stronie wąskiego odcinka Dniepru, a ich broń, w tym moździerze, może wyrządzić znaczne szkody. Drony, które są w stanie dotrzeć w głąb przedmieść, stanowią dodatkowe zagrożenie. W miastach centralnych i zachodnich Ukrainy sytuacja wygląda nieco inaczej – tam, w najlepszym przypadku, zagrożenie mogą stanowić rakiety i pociski manewrujące, których użycie jest ograniczone przez Rosjan.
W związku z tym różnice w mentalności mieszkańców Chersonia a tych z Kijowa czy Lwowa są wyraźne. Z badań Instytutu Gallupa wynika, że wschodni Ukraińcy znacznie częściej pragną szybkiego zakończenia wojny (63 proc.) niż kontynuacji walki (27 proc.). W skali całego kraju już tylko 52 proc. obywateli chciałoby, aby Ukraina szybko osiągnęła pokój, podczas gdy 38 proc. opowiada się za kontynuowaniem działań wojennych. Jak mówi znane powiedzenie, „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” – w przypadku tych ludzi może to być niewygodny fotel, lub co gorsza, krzesło elektryczne.
Życie w Chersoniu jest dalekie od normalności, a mieszkańcy przywykli do przerw w dostawach prądu. Jednakże coś zaczyna się zmieniać. Po niemal tygodniowym blackoutcie odbył się protest w Odessie, w którym wzięło udział kilkaset osób, domagających się regularnych dostaw energii. Coraz więcej frustracji pojawia się również w Charkowie, gdzie wyłączenia energii są na porządku dziennym. W Kijowie, mimo że oczekiwania na dostęp do prądu są wyższe, mieszkańcy również cierpią z powodu problemów z dostawami, co sprawia, że niezadowolenie narasta.
W obecnej sytuacji ukraiński system energetyczny znajduje się w kryzysie. Ostatni duży atak z 28 listopada ukazał, jak słabe jest zapotrzebowanie na energię – zaledwie 40 proc. W obliczu dalszych zniszczeń w elektrowniach i sieciach, niewątpliwie sytuacja może stać się jeszcze gorsza. Możliwe, że Rosjanie będą w stanie „wyłączyć Ukrainę” za pomocą tylko kilku silnych uderzeń.
Skutki humanitarne wynikające z zimowych warunków mogą być katastrofalne; przewiduje się wzrost liczby uchodźców o dodatkowe 4-6 milionów. Wiele fabryk produkujących zbrojenia również potrzebuje energii. Jeśli system energetyczny ulegnie całkowitemu zniszczeniu, możliwości odbudowy potencjału bojowego Ukrainy zostaną drastycznie ograniczone.
Sytuacja na Prowincji
Przechodząc do sytuacji poza Chersoniem, problemy są podobne na innych terenach wyzwolonych spod rosyjskiej okupacji. Minęły dwa lata od spektakularnych sukcesów ukraińskiej armii, a wiele wsi wciąż przypomina scenariusz filmu postapokaliptycznego. Zniszczone domy, wybite okna, porzucone mienie – wiele osad wydaje się całkowicie martwych, a niektóre mają jedynie niewielką populację wśród ruin dawnych domów.
Nawet wsie, które miały być odbudowane w ramach programu pod patronatem Wołodymyra Zełenskiego, nie prezentują się najlepiej. W podcharkowskich Cyrkunach znów są problemy z dostępem, a w Posad-Pokrowsku powstało zaledwie pięć z planowanych kilkudziesięciu domów. Reszta wioski pozostała w ruinie, otoczona nowym płotem, z sielskimi obrazkami przyszłości wymalowanymi na ogrodzeniu.
Brak podstawowych udogodnień – wody, dróg, sklepów oraz lokalnych miejsc pracy – to codzienność w wielu wyzwolonych obszarach. Chociaż państwo wykazuje pewne działania pomocowe, wiele osób czuje się pozostawionych samym sobie i zniechęconych do stanu rzeczy. Mimo to wojsko wciąż wykazuje chęć do dalszej walki. To stwierdzenie wynika z licznych rozmów z żołnierzami różnych szczebli.
Stan Armii Ukraińskiej
W kontekście mobilizacji warto zauważyć, że obecnie przymusowy pobór stał się istotnym elementem rekrutacji, a wielu mężczyzn szuka sposobów na jego uniknięcie. Z drugiej strony armia cieszy się dużym szacunkiem społecznym, jednak obawy o brutalność frontu oraz powracające problemy, takie jak korupcja, mogą dalej utrudnić sytuację rekrutacyjną. Żołnierze są postrzegani jako bohaterowie, jednocześnie będąc ofiarami swoich okoliczności, a ich morale pozostaje na skraju wytrzymałości.
Warto również wspomnieć o wzrastającej frustracji w armii. W ciągu ostatnich miesięcy zarejestrowano znaczny wzrost liczby spraw dotyczących dezercji oraz opuszczenia oddziałów. Większość osób, które naruszyły przepisy, wraca dobrowolnie, pragnąc spotkać się z bliskimi. Nie jest to jednak jedynym problemem, gdyż polityka „zero urlopów” rodzi negatywne skutki. Mimo to, morale armii jeszcze nie osiągnęło kluczowego krytycznego punktu.
Równocześnie dostrzega się różnice w postrzeganiu wojny, gdy cywil staje się żołnierzem. Gdy przechodzą do służby, ich spojrzenie na wojnę zaczyna się zmieniać i lojalność wobec kolegów w mundurze zyskuje na znaczeniu. Te więzi, szczególnie te związane z frontem, odgrywają kluczową rolę w strukturze armii.
Niezadowolenie społeczeństwa w konfrontacji z żołnierzami nie jest zjawiskiem nowym, a Ukraina zaczyna przypominać sytuację z ostatnich lat I wojny światowej w Niemczech. Wojsko jest zdeterminowane do dalszej walki, podczas gdy obywatelskie zaplecze zaczyna odczuwać skutki konfliktu i pragnie pokoju.
Źródło/foto: Interia