W ostatnim artykule na ten temat przedstawiliśmy pierwsze wnioski urzędników z NTS na temat tego wypadku. Wtedy stwierdzono, że „auto nie zareagowało prawidłowo” w tej sytuacji, jednak nie doprecyzowano, czy winę ponosi tutaj Uber, czy też… Volvo, które przecież udostępniło pojazd do testów. Okazuje się, że cała wina spada na Ubera, który w trakcie eksperymentów miał zaniedbać kilka rzeczy:
19 listopada National Transportation Safety Board zbierze się po raz kolejny, aby dostarczyć więcej szczegółów także mediom. Uber oraz Volvo będą do tego momentu obgryzać paznokcie: jeżeli zawiódł Uber, to może to dla niego oznaczać ogromne utrudnienia w testowaniu swojej technologii autonomicznych pojazdów i spore problemy prawne. W przypadku Volvo… cóż. Sprawa bardzo podobna, jednak równoznaczna też z utratą sporej części renomy, jaką niesie ze sobą ta marka (Volvo przecież celuje w bezpieczeństwo – użytkowników oraz innych kierowców, pieszych).
Czytaj więcej: Volvo i Uber mają „ciepło” – wszystko przez wypadek z 2018 roku
W trakcie wewnętrznego śledztwa, urzędnicy wykazali, że „kierowca awaryjny” nie zachował się tak, jak należy i nie zareagował prawidłowo, również z tego względu, że w trakcie jazdy bawił się telefonem komórkowym i był rozproszony. Co więcej, Uber Advanced Technologies Group według urzędników nie wdrożył odpowiednich procedur bezpieczeństwa, które wyczerpywałyby właśnie tego typu incydenty. Za nieefektywny uznano także mechanizm weryfikacji pracy kierowców awaryjnych dla pojazdów autonomicznych. Urzędnicy uważają, że gdyby Uber miał lepszy pogląd na to, jak pracują kierowcy zatrudnieni do nadzorowania aut samojezdnych, być może do tego wypadku w ogóle by nie doszło.
To tylko zajawka artykułu.
Jeśli chcesz przeczytać całość kliknij TUTAJ.