„Podczas lektury dokumentów włosy stawały mi dęba” — relacjonował Marian Orzechowski, sekretarz i członek Biura Politycznego KC PZPR, komentując zawirowania związane z aferą, która miała miejsce w latach 70. XX wieku. Wówczas współpracownicy wywiadu PRL zdołali przeniknąć do struktur zorganizowanej przestępczości, przeprowadzając napady, rabunki i morderstwa, by ograbić zachodnie państwa z pieniędzy, biżuterii oraz innych kosztowności. W ramach tej operacji przywieziono do Polski dziesiątki, jeśli nie setki kilogramów skradzionego złota, którego los do dziś pozostaje niewyjaśniony.
MIEJSCY MAGISTROWIE I ZŁOCI BIZNESMENI
W kwietniu 1984 roku Mieczysław Janosz pojawił się w ministerstwie spraw wewnętrznych przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Jako były współpracownik wywiadu PRL, stawiał ultimatum gen. Czesławowi Kiszczakowi, domagając się uwolnienia swojego brata Kazimierza, który znalazł się w areszcie za handel nielegalnymi trunkami. Janosz zagroził, że jeśli jego prośba nie zostanie spełniona, ujawni szczegóły operacji „Żelazo”, którą przeprowadzali wspólnie z braćmi oraz służbami specjalnymi. A mógłby opowiedzieć naprawdę wiele.
Na przykład o wspólnym działaniach z Ministrem Spraw Wewnętrznych, które polegały na rabunkach i napadach na terenie Europy Zachodniej. Łącznie, według różnych szacunków, zdobyli od 75 do 200 kilogramów złota. Środki z tych grabieży miały służyć zwiększeniu rezerw walutowych kraju oraz finansowaniu działalności wywiadu. Niestety, szybko okazało się, że zniknęły w kieszeniach funkcjonariuszy, którzy znów je rozkradli.
WIĘZIENNI WYZBUDOWCY
Gen. Kiszczak wysłuchał żądań Janosza, jednak nie został nimi zaniepokojony. Postanowił wykorzystać tę sytuację do porządków w partii. „Operacja była nietypowa i mocno śmierdziała. Zapotrzebowanie na pieniądze było ogromne, dlatego szukano wszelkich sposobów” — powiedział Mirosław Milewski, ówczesny dyrektor Departamentu I MSW. Współpraca z Janoszami oraz ich historia sięgała lat 50. XX wieku.
Jan Janosz był informatorem SB, a Kazimierz pragnął zostać funkcjonariuszem. Witold Bagieński, współautor książki „Afera »Żelazo« w dokumentach MSW i PZPR”, zdradził, że Janosz starał się nawet o przyjęcie do szkoły oficerskiej w Legionowie, jednak przez swoją kryminalną przeszłość został z niej usunięty. Nie poddał się jednak i znalazł inny sposób na współpracę z służbami.
MAGAZYN Z GRATAMI
Bracia prowadzili niewielką hutę szkła w Cieplicach, ich brat Mieczysław był prawnikiem w prokuraturze, ale w latach 60. postanowili opuścić Polskę. Po ich wyjeździe zainteresowały się nimi służby — najpierw z Jeleniej Góry, później centrala MSW w Warszawie. Uznano, że Mieczysław może stać się celem obcych agentów, więc postanowiono go uprzedzić.
Za pośrednictwem jednego z braci skontaktowano się z Mieczysławem, rekrutując go do współpracy. Wkrótce podobne kroki poczyniono względem Kazimierza i Jana, którzy, mimo rozłąki, osiedli w Hamburgu. W jednej z dzielnic, St. Pauli, otworzyli knajpę Orkan i zaczęli pracować nad rozpracowaniem środowiska emigracyjnego. Z czasem przestępcza działalność przybrała na sile, a bracia dołączyli do polsko-jugosłowiańskiego gangu, zajmując się napadami na banki i jubilerów.
ŚMIERĆ ZA ZŁOTO
Pewna akcja w 1964 roku zakończyła się tragicznie. Podczas napadu na Reinbeck w północnych Niemczech doszło do wymiany ognia i z rąk Mieczysława zginął kasjer. Wydarzenie to momentalnie obiegło media, a Janosz stał się osobą poszukiwaną. W konsekwencji bracia musieli uciekać do PRL, a aby zabezpieczyć powrót, zawarli umowę z Departamentem I MSW, w której zobowiązali się do przywiezienia zrabowanych kosztowności.
Operacja „Żelazo”, rozpoczęta w maju 1971 r., miała na celu zgromadzenie jak największej liczby drogocennych przedmiotów. Kazimierz, wykorzystując naiwność niemieckiego przedsiębiorcy, założył firmę, której celem były zakupy złota, biżuterii oraz innych szlachetnych materiałów. Jego zamiarem było dokonanie wielkich zakupów, za które jednak nigdy nie zamierzał płacić.
WYGODNE ROZWINIĘCIE
Prawdziwe rozmiary operacji są trudne do oszacowania — szacunki wahają się od 75 do 200 kg złota. Zgromadzone dobra Janoszowie przemycili do Polski, a część z nich trafiła do ministerstwa. Niestety, zgodnie z umową, nie otrzymali obiecanej połowy, lecz zaledwie jedną trzecią wartości zrabowanych kosztowności. Nie mogli jednak protestować, obawiając się konsekwencji dla siebie.
MSW zarządzało resztą skradzionych dóbr, część została sprzedana w sklepie jubilerskim, a reszta zniknęła w kieszeniach partyjnych aktywistów. Janoszowie mimo oszustwa nie narzekali na swój los; po osiedleniu się w Mikuszowicach pod Bielskiem-Białą, otworzyli restaurację i wciąż prowadzili interesy na granicy prawa, wykorzystując wpływy MSW do odwracania niekorzystnych dla siebie sytuacji.
BRUDNE SEKRETY
W 1984 roku Kazimierz Janosz trafił do więzienia za handel nielegalnym alkoholem. Mieczysław, chcąc uwolnić brata, postanowił udać się do Kiszczaka z groźbą ujawnienia brudnych interesów, w które byli zamieszani. Kiszczak, jednakże, postanowił wykorzystać sytuację do oczyszczenia partii. Zainicjował dochodzenie, które niestety z czasem utknęło w martwym punkcie, a wiele dokumentów zostało zniszczonych przez oficerów MSW.
Choć tematyka grabieży była burzliwa, konsekwencje dla zaangażowanych funkcjonariuszy były nikłe. Najbardziej dotkliwie odczuł to Mirosław Milewski, usunięty ze struktury PZPR. Afera powróciła w latach 90., ale nie przyniosła wymiernych rezultatów — śledztwo zostało szybko umorzone z powodu braku dowodów.
Wciąż nie wiadomo, co stało się z częścią skradzionego złota i innych wartościowych przedmiotów, które przywieziono do Polski.
Źródło/foto: Onet.pl
Witold Rozmysłowicz / PAP.