Kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta, Rafał Trzaskowski, podczas swojego pobytu na Śląsku w niedzielę, wyraził swoje zdanie na temat rywalizacji z Karolem Nawrockim, konkurentem wspieranym przez Prawo i Sprawiedliwość. Trzaskowski stwierdził, że Nawrocki postanowił przeprowadzić kampanię wykorzystując sytuację osób poszkodowanych przez powódź. Polityk podkreślił, że „kampania dla poklasku” na pewno nie przyniesie sukcesu.
Nieprzypadkowy zbieg okoliczności
Rafał Trzaskowski, po sobotniej konwencji w Gliwicach, na której ogłoszono jego kandydaturę na prezydenta, w niedzielę przebywał w Żernicy, gdzie odpowiedział na pytania dziennikarzy. Wśród tematów, które poruszono, znalazła się aktywność Karola Nawrockiego, który w sobotę pomagał w Lądku-Zdroju mieszkańcom dotkniętym powodzią. Działania te odbywały się w obecności kamer, co zdaniem Trzaskowskiego, nie było przypadkowe. W niedzielę rano Nawrocki już w Lublinie biegał również w towarzystwie przedstawicieli mediów.
Krytyka i złośliwości
— To świetnie, że biega. Sam także biegam, ale bez kamer, co moim zdaniem jest bardziej sensowne — zauważył prezydent Warszawy. Dodał, że jego działania są autentyczne, a nie jedynie „pokazówką”.
Trzaskowski nie krył oburzenia w związku z tym, że Nawrocki wykorzystuje tragedię powodzian na swoją korzyść. — To niewiarygodne, że pan Nawrocki zdecydował się prowadzić kampanię na terenach, które dotknęła powódź. Ja wolałem po prostu pomóc, a nie organizować z tego wielką szopkę. Tak trzeba postępować, a nie robić show na tragedii innych ludzi — stwierdził.
Plan na przyszłość
W nadchodzącym tygodniu Trzaskowski ma odwiedzić Podkarpacie, po czym wróci na Śląsk. — Śląsk i całe województwo śląskie są dla nas niezwykle ważne — podkreślił polityk, zdając sobie sprawę z wagi regionu w kontekście nadchodzących wyborów.
Cała sytuacja wskazuje na to, że kampania prezydencka zaczyna nabierać intensywności, a spory między kandydatami będą dotyczyć nie tylko programów, ale także moralnych aspektów działań w trudnych czasach.
Źródło/foto: Onet.pl PAP/Michał Meissner