Tragedia promu Jan Heweliusz, który zatonął w 1993 roku, to wciąż najpoważniejszy wypadek morski w powojennej Polsce. Choć huragan, który zaatakował Bałtyk, był jednym z czynników, to tragedia mogła mieć dużo mniejszy bilans ofiar, gdyby nie zaniedbania i błędy w procedurach ratunkowych.
ROZPOCZĘCIE TRAGEDII
Rozkaz opuszczenia pokładu wydano na mostku Heweliusza tuż po 4.30 nad ranem. Osiem krótkich sygnałów alarmowych i jeden długi, świadczący o krytycznej sytuacji na promie, który przechylił się na lewą burtę pod wpływem huraganowego wiatru. Tuż przed piętnastą prom był już odwrócony stępką do góry, a ofiary dramatycznie zmniejszały się.
Heweliusz odbył ponad pięć tysięcy rejsów po Bałtyku. W momencie swojej ostatniej podróży do szwedzkiego Ystad na pokładzie znajdowało się ponad 60 osób, z czego tylko dziewięć udało się uratować. Jednym z ocalałych był pasażer, który wstrząśnięty opisywał morskie katastrofy, mówiąc: „Takiego Bałtyku jeszcze nigdy nie widziałem” – fali, które zdawały się miażdżyć jednostkę.
DECYDUJĄCE CZASY
Ostatnia podróż rozpoczęła się z dwuipółgodzinnym opóźnieniem z powodu naprawy uszkodzonej furty rufowej. Tuż przed wypłynięciem, furta wciąż nie była w pełni szczelna. Prognozy zapowiadały silny wiatr, ale nie znaczące wzmocnienie, które miało nastąpić w nocy. Huragan Junior, który pojawił się nad południowym Bałtykiem, przerodził się w potężne zjawisko, które przyniosło katastrofę.
O godzinie 2.00 wiatromierz wskazywał wartość 8 w skali Beauforta, co już wtedy rodziło zagrożenie dla promu. Kapitan i jego załoga nie zdołali skutecznie ustabilizować jednostki. Wkrótce zapadła decyzja o zmianie trasy, ale niewielkie zmiany mogły nie wystarczyć. Jak zauważył Adam Zadworny, reporter i autor książki o Heweliuszu, to może być moment, kiedy tragedii można było uniknąć. Po godzinie trzeciej kapitan Ułasiewicz znowu znajdował się na mostku, ale warunki były już ekstremalne.
CHAOS I ZANIEDBANIA
O 4.30 wiatr na moment zelżał, lecz to była iluzja przed nadchodzącą tragedią. Huraganowe uderzenie w prawą burtę promu spowodowało, że jednostka zaczęła się przechylać, a na pokładzie wylądowały tony wody. Pierwsze sygnały Mayday zostały zlekceważone, a ratownicy z pierwszych statków przybyli na pomoc dopiero po dłuższym czasie. Chaos ewakuacyjny odbył się bez planu, a część pasażerów nie miała szans na przeżycie bez kamizelek ratunkowych.
ZALETY I WADY SYSTEMU RATUNKOWEGO
Statystyki zdarzeń związanych z Heweliuszem były niepokojące, a Polskie Linie Oceaniczne usiłowały zataić niebezpieczeństwa związane z jednostką. Wspomniane incydenty, jak zderzenia czy niebezpieczne przechyły, powinny zwrócić uwagę na kwestie bezpieczeństwa. Jak mówi Adam Zadworny, po katastrofie Izba Morska w Szczecinie sporządziła dokumentację wydarzeń tylko po tragedii, co generuje pytanie o rzetelność nadzoru.
Wody Bałtyku przyjęły ciała tych, którzy nie mieli szczęścia przetrwać nocnej katastrofy. Pożar na pokładzie w 1986 roku przyczynił się do podwyższenia ciężaru i obniżenia stabilności jednostki jednak nie przeprowadzono tych niezbędnych testów stabilności. Desperacka walka o ratunek trwała, ale szans na przetrwanie było coraz mniej.
KONSEKWENCJE I SPISEK TRAGEDII
Kiedy dotarli ratownicy, widok było przerażający, a sytuacja na morzu stawała się coraz gorsza. Liczba ofiar stale rosła, a okoliczności tej tragedii pozostały otwarte na wiele teorii. Przez lata walki o odszkodowania i wyjaśnienia, rodzinom ofiar wciąż trudno było znaleźć prawdę. Istnienie tajnych raportów dotyczących tragedii zostało odrzucone, ale w kontekście różnych spekulacji, sytuacja wydaje się być bardziej skomplikowana niż można by przypuszczać.
Zatonięcie promu Jan Heweliusz pozostaje nie tylko tragedią samą w sobie, ale także symbolem braku odpowiednich procedur, nawyków i nieszczelności instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo na morzu. W ciągu wielu lat od katastrofy Polacy nie tylko stracili bliskich, ale także zaufanie do służb, które miały ich chronić.