Pewnie już wielu z Was się o tym przekonało. Koronawirus torpeduje działania przychodni i szpitali. Brak odwiedzin, brak możliwości otrzymania informacji o stanie zdrowia naszych bliskich i awantury przed wejściem do placówek to obecnie codzienność. Dziś piszemy o przypadku w Szpitalu Bielańskim w Warszawie, jednak najprawdopodobniej takie sytuacje mają miejsce w większości miejsc.
Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy Wasza bliska osoba jest w ciężkim stanie przewieziona do szpitala. Z racji wieku i braków technologicznych nie posiada swojego telefonu. Wy, ze względu na pandemię, nie możecie odwiedzić tej osoby w szpitalu, a podany przez lekarzy numer telefonu, na który należy się kontaktować nie odpowiada. W skrócie – nie macie pojęcia czy twój bliski dochodzi do siebie czy być może są to ostatnie dni jego życia. Niestety, to codzienność polskich szpitali, m.in. Szpitala Bielańskiego w Warszawie.
Nie winimy w tej sytuacji w żadnym przypadku personelu medycznego. Domyślam się, w jakim, za przeproszeniem „pierdolniku”, przychodzi im pracować. To jednak wina systemu i rzeczywistości, w jakiej w żadnym stopniu nie radzimy sobie z pandemią, wbrew pięknym kwestiom wypowiadanym przez rządzących w jedynej, niepowtarzalnej TVPiS. Co gorsza, badania pokazują, że umieralność na koronawirusa w porównaniu do osób, które umierają z powodu braku możliwości odbycia wizyty lekarskiej, nieprzyjęcia do szpitala lub po prostu strachu lub niewiedzy, co mają zrobić w przypadku pogorszenia ich stanu zdrowia, jest naprawdę niewielka.
Wracając do przypadku szpitali, to przerażające, ale ludzie obecnie umierają w samotności. To jedna z najgorszych rzeczy. Rodziny nie mogą pożegnać się z bliskimi, a Ci odchodzą z tego świata z widokiem jedynie białego sufitu szpitalnej sali. Czy sytuacja zmieni się w najbliższych tygodniach? Nic na to nie wskazuje. Lekarze tylko wzruszają bezradnie ramionami, i tak jak wspomnieliśmy, przekazują numer telefonu, którego dniami nikt nie odbiera.
Żeby nie było, że skupiliśmy się na warszawskiej placówce. Jedna z sytuacji z Górnego Śląska. Ponad 80-letnia schorowana kobieta została pilnie skierowana do szpitala z podejrzeniem nowotworu. Po dwóch dniach leżenia i nieprzeprowadzenia żadnych badań, została wypuszczona do domu. Dlaczego? Bo dostała kataru. W placówce żegnają ją słowami „najpierw trzeba wydobrzeć, żeby przyjść do szpitala”. Katar, rzeczywiście coś nieprawdopodobnego w kontekście zbliżającego się sezonu grypowego. Możemy mniemać, że będzie tylko gorzej…
Kto za to odpowie? Ano my, niczemu niewinni pacjenci. Najgorsze, że zapłacimy czymś, co mamy w życiu najcenniejsze – naszym zdrowiem.