Ten mecz na zawsze zostanie w pamięci. Niedoceniana Legia Warszawa zdołała pokonać włoskiego giganta i awansować do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów w dramatycznych okolicznościach. Dziś obchodzimy 34. rocznicę tego wydarzenia z 1991 roku, o którym opowiada „Faktowi” uczestnik dwumeczu, Piotr Czachowski.
PRZEWIDYWANIA PRZED MECZEM
Po losowaniu nikt nie dawał żadnych szans drużynie z Warszawy. Sampdoria, iście potężny zespół tamtych czasów, do dziś kojarzy się z sukcesami, a dziś gra nawet nie w Serie A. W sezonie, w którym zmierzyła się z Legią, wywalczyła mistrzostwo Włoch i w kolejnym dotarła do finału Pucharu Europy, zwanym obecnie Ligą Mistrzów. Rok wcześniej zdobyła również Puchar Zdobywców Pucharów, a w jej składzie występowali nie tylko znakomite gwiazdy, takie jak Roberto Mancini, ale także pamiętany Gianluca Vialli.
WEJŚCIE W HISTORIĘ
Nie bez przyczyny zaskoczenie było ogromne, kiedy w pierwszym meczu Legia pokonała Sampdorię w Warszawie, dzięki bramce Dariusza Czykiera. „Na rewanż lecieliśmy do Genui w dobrych humorach” – relacjonuje Czachowski. „Mówiliśmy sobie: 'Kurczę, jest szansa, bo Włosi muszą strzelić dwa gole, żeby awansować’. Oczywiście pełna koncentracja, bo wiedzieliśmy, że rywale są od nas lepsi. Musieliśmy dać z siebie wszystko”.
Czachowski, grający jako łącznik między obroną a pomocą, miał za zadanie naprawić ewentualne błędy kolegów. W Genui Legia miała jednak podwójnie trudne zadanie – niemiecki sędzia Wieland Ziller, jak zauważył, faworyzował gospodarzy, przymykając oko na ich brutalne faule.
SUROWE REALIA BOISKA
Najbardziej ucierpiał Jacek Cyzio – „Kiedy zobaczyłem jego nogę po meczu, aż mnie odrzuciło. Rywal walnął go tak mocno, że miał dwie dziury w mięśniu dwugłowym. Nie mogłem uwierzyć, że wytrzymał z nami do końca”. Włosi, liczący na zwycięstwo, musieli zmierzyć się z drużyną, która nie zamierzała im niczego ułatwiać. Legia objęła prowadzenie po strzale Wojciecha Kowalczyka w 19. minucie, a po przerwie, ledwie dziewiętnastoletni napastnik podwyższył na 2:0, co zwiastowało sensację.
Gospodarze, jak to mają w zwyczaju, atakowali, ale świetnie bronił Maciej Szczęsny, który – jak zauważył Czachowski – „bez niego to zwycięstwo by nie miało miejsca”. Mimo znakomitej postawy Szczęsnego, Legia ostatecznie straciła bramki. Najpierw Mancini, a potem – w dramatycznej końcówce – Vialli, doprowadzili do remisu. Dodatkowo, po zamieszaniu w bramce, obaj zawodnicy zostali ukarani żółtymi kartkami, co spowodowało, że Szczęsny musiał opuścić boisko z powodu drugiej kartki.
WIERNI NA BOISKU
W ostatnich minutach bramkę musiał zająć obrońca Marek Jóźwiak, który wykazał się niebywałą umiejętnością. „Często stawał w bramce podczas treningów i ciężko mu było strzelić” – przyznaje Czachowski. Jóźwiak nie przepuścił żadnej piłki w Genui, a Legia mogła cieszyć się z awansu do półfinału. W tym etapie rozgrywek odpadła po dwumeczu z Manchesterem United, a żaden polski zespół nie osiągnął od tamtej pory podobnego sukcesu.
Na koniec nie można zapomnieć o premii, która na ówczesne czasy była imponująca – „Obiecali nam po 10 tysięcy dolarów dla każdego. Działacze myśleli, że nie przejdziemy dalej, więc pewnie zgodziliby się na dwa razy tyle. Musieli zapłacić”. Czachowski wspomina, że za tę kwotę kupił sobie francuskie Renault 19.