Ostatnie doniesienia dotyczące pojazdów resortu środowiska i klimatu wzbudziły niemałe kontrowersje. Jak ujawnia „Super Express”, rządowe samochody poruszały się z włączonymi sygnałami świetlnymi, pomimo iż nie przysługują im prawa pojazdów uprzywilejowanych. Ministerstwo zapewnia, że w pojeździe nie było polityków, jednak w conversacji z Onetem jeden z długoletnich kierowców rzuca cień na te zapewnienia, twierdząc, że to jedynie „wymówka”. — Odpowiadamy za decyzje i polecenia naszych przełożonych — zauważa.
SKANDAL W MINISTERSTWIE?
W sierpniu ministerstwo potwierdziło, że otrzymało informacje o niewłaściwym użyciu sygnałów świetlnych w związku z osobistą podróżą kierowcy. Decyzja o zakończeniu współpracy miała zapaść tego samego dnia. W odpowiedzi na zapytania „Super Expressu” resort środowiska i klimatu wydał komunikat, w którym przyznał, że incydent miał miejsce.
Gazeta opublikowała zdjęcie czarnej Toyoty Camry w ruchu miejskim z włączonym niebieskim sygnałem, co tylko potwierdziło doniesienia o nadużyciach. Wiceminister klimatu Miłosz Motyka, zapewniając o wyjaśnieniu sprawy, podkreślił, że do incydentu doszło, gdy w ministerialnych autach nie było żadnych ministrów. Długoletni kierowca jednak podważa tę wersję wydarzeń, a obawy o ewentualne użycie „kogutów” pozostają zasadne.
PRZYKŁADY NIEWŁAŚCIWYCH PRAKTYK
W rozmowie z Onetem, jeden z ministerialnych kierowców ujawnia skalę problemu. „To nie pierwszy raz, gdy jesteśmy postawieni w sytuacji, gdzie odpowiedzialność ciąży na nas za decyzje przełożonych. Często zdarza się, że ministrowie spieszą się, a przepisy drogowe są dla nich jedynie sugestią” — mówi. Wygląda na to, że dla niektórych elit władzy przepisy ruchu drogowego są jedynie podpowiedzią w drodze do celu.
Ujawniono także, że jeśli dojdzie do potknięcia, powody są zwykle łatwe do wymyślenia: „Zawsze znajduje się wymówka, czy to zPanej o nagraniu, czy zdjęciu. Wtedy opowiadają, iż nie widzieli sygnału albo po prostu ich tam nie było. Jednak jazda prywatna w godzinach pracy nie powinna mieć miejsca” — dodaje nasz rozmówca.
WIELE PYTAŃ BEZ ODPOWIEDZI
Ministerstwo twierdzi, że dochodzenie w tej sprawie jest w toku, ale według kierowcy rządowego, wszystko powinno być jasne: „Kierowca wykonuje polecenia swojego przełożonego i każdy kurs jest dokumentowany. Łatwo zweryfikować trasę i pasażera, z którym podróżował zwolniony kierowca. O ile karta drogowa nie zniknie w tajemniczych okolicznościach, co przecież też się zdarza” — dodaje, wywołując mieszane uczucia.
Cała sytuacja nie tylko uwidacznia problem braku przestrzegania przepisów przez przedstawicieli władzy, ale również rodzi pytania o ich odpowiedzialność. Czy osoby na wysokich szczeblach naprawdę czują się poza zasięgiem prawa? Na te i inne pytania być może niedługo znajdziemy odpowiedzi, ale czy ktoś za to odpowie? Zobaczymy.
Źródło/foto: Onet.pl
Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl, Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl / Agencja Wyborcza.