Reżim Baszara al-Asada przestał istnieć, a rebelianci przejęli kontrolę nad Damaszkiem i innymi miastami Syrii. Jak reagują na te zmiany mieszkańcy kraju? „Boimy się, bo to są dla nas nieznane siły. Rządy Baszara trwały 20-30 lat, byliśmy przyzwyczajeni. Teraz nie mamy pojęcia, czego się spodziewać” — relacjonuje Garabed, pochodzący z Aleppo. Specjalnie dla nas opisuje, jak wyglądało zajęcie jego miasta oraz los jego mieszkańców.
PRZERAŻENIE W ALEPPO
Odgłosy wybuchów i strzałów dotarły do mieszkańców Aleppo, położonego w północno-zachodniej Syrii, w środę 27 listopada. Początkowo dźwięki były oddalone od centrum miasta. — Zwykle nie reagowaliśmy na to zbyt emocjonalnie. Jednak z czasem pojawiły się plotki o wkraczających rebeliantach — mówi Garabed Avedisian, syryjski Ormianin.
— Na początku myśleliśmy, że to żart. Przez 12 lat rebelianci nie zdołali wniknąć do miasta, więc nie wierzyliśmy, że tym razem będzie inaczej — dodaje.
Plotki rosnąc w siłę były jak kula śnieżna tocząca się ze wzgórza, podczas gdy oficjalne media uspokajały, że nie ma się czego obawiać.
DECYZJA O UMIERANIE
W piątek 29 listopada kierownik Christian Hope Center, w którym pracuje Garabed, wezwał wszystkich do zabrania najpotrzebniejszych rzeczy i powrotu do domów. — Dotarły do mnie niepokojące wieści o nadciągających rebeliantach. Niedługo później usłyszałem, że są już w jednej z dzielnic Aleppo. Zadzwoniłem do przyjaciela, który tam mieszka — wspomina.
— Zapytałem go, czy to prawda, a on odpowiedział: „Widzę ich z okna”. W tym momencie ogarnął mnie paniczny strach. Nie wiedziałem, co robić — opowiada.
Garabed postanowił spakować rodzinę i jak najszybciej opuścić miasto. Z trudnościami, bez paliwa i obawiając się niebezpieczeństwa, finalnie udało im się to w sobotę 30 listopada. To wtedy po raz pierwszy spotkał rebeliantów.
OBECNOŚĆ REBELIANTÓW
— Widziałem ich może dziesięciu. Niektórzy mieli broń i byli blisko mojego sąsiedztwa, zaledwie dwie minuty drogi ode mnie — relacjonuje.
— Przemierzali ulice samochodami, nikomu nie przeszkadzając ani z nikim nie rozmawiając. Wszyscy byli przerażeni, nikt nie odważył się wyjść z domów. Nie wiedzieliśmy, jaką mają intencję — dodaje Garabed. — Miejscowi nie mieli kogo zastąpić. Całe syryjskie wojsko opuściło miasto.
TRUDNA SYTUACJA W ALEPPO
Garabed doskonale zapamiętał emocje towarzyszące tej chwili. Strach o bliskich, niepewność co do przyszłości — te uczucia były nieodłączne.
— Decyzja o opuszczeniu miasta była dla mnie i mojej rodziny bardzo trudna. Baliśmy się o przyszłość, martwiliśmy się, czy przeżyjemy drogę — przyznaje. Niestety, wielu mieszkańców Aleppo musiało pozostać w swoich domach.
Dziś, jak opowiada, nie można wjechać ani wyjechać z miasta. Kontakt z pozostałymi osobami jest ograniczony; nie ma internetu, a sieci komórkowe nie działają, ponieważ rebelianci przejęli łączność.
PLOTKI I NIEPEWNOŚĆ
— Korzystamy z telefonów stacjonarnych. Jak dotąd się udaje, ale to bardzo kłopotliwe — mówi Garabed.
W mieście krążą plotki. Niektórzy mówią, że rebelianci są zdyscyplinowani i nie krzywdzą cywilów, inni raportują o kradzieżach i aktach wandalizmu.
— Część mieszkańców skarży się, że rebelianci ich okradają, a inni twierdzą, że są dla nich wręcz pomocni. Jest wiele spekulacji, ale trudno ustalić prawdę, gdy kontakt jest tak utrudniony — wyjaśnia.
W sprawie dostępu do podstawowych dóbr sytuacja jest alarmująca — brakuje leków, jedzenia i czystej wody. — Gdy tylko rebelianci wkroczyli do miasta, rządowe instytucje przestały funcjonować. System wodociągowy w ogóle przestał działać. Mieszkańcy dostają zaledwie kilka kropel wody dziennie — mówi Garabed.
POMOCE DLA MIESZKAŃCÓW
Mieszkańcy zmuszeni są kupować wodę i jedzenie, a to wszystko stało się bardzo drogie. Wielu ludzi straciło pracę i żyje z dnia na dzień bez możliwości zakupu najpotrzebniejszych dóbr.
Apteki i szpitale, w tym największy rządowy szpital uniwersytecki, który został zbombardowany, przestały działać. Garabed opisuje, że lekarze uciekli, a zostali tylko studenci medycyny, którzy mają zbyt mało środków, by zaspokoić potrzeby.
— Dzięki ludziom, którzy chcą pomagać, jesteśmy w stanie przekazywać wsparcie finansowe, ale tylko w obrębie Aleppo. Mieszkańcy mają taką gotówkę, która pozwala nam na pośrednictwo — wyjaśnia Garabed.
Organizacje Caritas Polska i Christian Hope Center, które współpracują od lat w regionie, wciąż apelują o wsparcie dla mieszkańców Syrii, gdzie sytuacja jest dramatyczna nie tylko w Aleppo, ale także w innych miastach.
— Wiele osób to starsze osoby, kobiety i dzieci, które mają takie same problemy jak ludzie w Aleppo. Opuściły swoje domy i nie mają pojęcia, co się z nimi dzieje. Czują się zagubione i nie mają dokąd pójść — podkreśla Garabed.
Jednak nasz rozmówca nie traci nadziei, że konflikt w jego kraju wkrótce ustanie, a ludzie będą mogli wrócić do swoich domów i znormalizować życie. Jak to życie będzie wyglądało, tego nikt jeszcze nie wie.
— Aleppo było pod rządami Baszara al-Asada przez dekady, więc przywykliśmy do tej sytuacji. Znałem żołnierzy syryjskiej armii, którzy byli z naszego miasta. Nie obawialiśmy się ich. Teraz, gdy kontrolę przejęli rebelianci, czujemy strach przed nieznanym — kończy Garabed.
— Na razie nikogo nie skrzywdzili, ale lęk przed tym, że każda chwila może to zmienić, jest przerażający. Przekonują, że życie będzie lepsze, ale nie wszystkich to przekonuje.
W obliczu masowych problemów, o niepewną przyszłość mieszkańców Aleppo, Garabed wyraża przejmujący ból. — Czuję, że mam związane ręce i niewiele mogę zrobić, poza mówieniem o sytuacji w moim mieście — dodaje.
Przez cały czas myśli o rodakach i nie traci nadziei na przetrwanie oraz powrót do normalności. Jak będzie wyglądać życie w Aleppo? Tego nikt na razie nie może przewidzieć.