Gdybym miał 250 tysięcy do wydania na cokolwiek, to pewnie nie brałbym niczego od Volskwagena. Omijałbym te auta szerokim łukiem (właściwie całego VAG-a) – nie dlatego, że ich nie lubię. Chodzi mi tutaj o motory, których istnienia (poza zjawiskiem downsizingu) nie rozumiem. Spójrzmy na taki 1.0 TSI z 115 koniami mechanicznymi. Ile to pojeździ? Czy zobaczę kiedykolwiek na wyświetlaczu więcej niż 400 tysięcy kilometrów przebiegu? A może silnik prędzej wyzionie ducha i uda się do krainy wiecznego cruisingu po autostradzie?
Czytaj więcej: Ford Mustang Lithium – piękny, prawda?
Spaliniak vs elektryk – z korzyścią dla elektryka
Silnik spalinowy, czyli taki jak lubię musi mieć mechanizm korbowo-tłokowy – to bardzo skomplikowana, nie do ogarnięcia dla zwykłego śmiertelnika konstrukcja. Wszystko musi tam działać idealnie – w przeciwnym wypadku albo jednostka nie pracuje tak jak trzeba, albo… po jakimś czasie udaje się do wspomnianej już wcześniej krainy wiecznego cruisingu. Silnik elektryczny to natomiast stojan i wirnik – w dalszym ciągu nie są to urządzenia szczególnie dobrze znane przez „zwykłego śmiertelnika”, aczkolwiek znacznie prościej jest wytłumaczyć zasadę działania „elektryka”. Na pewno taki silnik jest mniej skomplikowany niż spaliniak. Przyjmijmy, że dzięki temu ma szansę na wyższą trwałość. I nie jest to założenie, które wyciągnąłem z kapelusza.
To tylko zajawka artykułu.
Jeśli chcesz przeczytać całość kliknij TUTAJ.