Katastrofa promu Jan Heweliusz to wciąż największa tragedia morska w historii Polski po II wojnie światowej. Choć huragan był jednym z czynników, jakie przyczyniły się do zatonięcia, to liczba ofiar wśród załogi i pasażerów mogła być znacznie mniejsza.
ZARZĄDZENIE O OPUŚCIE POKŁADU
Rozkaz o ewakuacji nadano na mostku promu tuż po 4:30 nad ranem, sygnalizując go ośmioma krótkimi oraz jednym długim dźwiękiem. W tym czasie przechył statku wynosił już 30 stopni, a załoga miała świadomość, że przy huraganowym wietrze nie uda się go wyrównać. Wkrótce w eterze zapanowała cisza, a Jan Heweliusz był już w drodze do podwodnego grobu.
OSTATNI REJS I PIŹMAKOWIE
Prom, który zrealizował ponad 5 tysięcy rejsów po Bałtyku, wyruszył w swoją ostatnią podróż z dwuipółgodzinnym opóźnieniem z powodu naprawy uszkodzonej furty rufowej. W momencie, gdy jednostka wypływała z portu, prognozy przewidywały silny wiatr o sile 6-7 w skali Beauforta, co, choć nie było wyjątkowe dla Bałtyku w styczniu, nabrało dramatyzmu w obliczu zbliżającego się huraganu Junior, którego siła sięgała 12 stopni. Po godzinie 2 nad ranem wiatromierz wskazywał już oznaki sztormu, a załoga zaczęła podejmować nieudane próby ustabilizowania jednostki.
SYGNAŁY O POMOCY
Około godziny 4:30 wiatry na moment osłabły, lecz Jan Heweliusz otrzymał wówczas potężne uderzenie, które obróciło go burtą do góry. W tym momencie tonaż 10 wagonów kolejowych i 28 tirów zsuwał się z pokładu. Nie było już nadziei na uratowanie jednostki. Równocześnie załoga nie była należycie przygotowana do ewakuacji — sygnały Mayday wzbudziły zainteresowanie z opóźnieniem, a pierwsze jednostki ratunkowe dotarły na miejsce tylko dzięki informacjom udzielonym przez duńskich i niemieckich ratowników.
BŁĘDY I ZANIEDBANIA
Fatalne decyzje i brak przygotowania personelu do sytuacji awaryjnych odegrały kluczową rolę w tej tragedii. Niewłaściwe zarządzanie, lekceważenie procedur i wcześniejsze incydenty, jakie miały miejsce z udziałem Heweliusza, powinny były skłonić odpowiednie służby do większej ostrożności. Przykładów niebrania pod uwagę ryzyka jest wiele — od uszkodzeń, które prom odniósł, przez problemy ze statycznością, po niezdolność do przystosowania się do zmieniających się warunków atmosferycznych.
ŻAL I BEZ SILI
Po uderzeniu alarmowe dzwonki wyrywały pasażerów ze snu, którzy w panice opuszczali swoje kabiny. Ewakuacja nie była odpowiednio zapanowana — nie sprawdzono, czy wszyscy byli w stanie wydostać się na górę. Sytuacja była tragiczna, a szanse ratunku dla tych, którzy znaleźli się w wodzie, były niemal zerowe. Ofiary, często w piżamach lub skarpetach, były skazane na śmierć w mroźnym Bałtyku.
PROCES RODZIN OFIAR
Rodziny ofiar czekały latami na sprawiedliwość. Odszkodowania z ubezpieczenia były skromne, ale najwięcej bólu sprawiło im oczekiwanie na decyzję Euroafriki, która nie spieszyła się z wypłatą. Niemal co roku toczyły się procesy, które spełzały na niczym. Rodziny, trwające latami w bólu, w końcu decydowały się na ugody, często upokarzające finansowo.
Historia Jan Heweliusza to nie tylko opowieść o tragedii, ale także obraz chaosu, zaniedbań i braku informacji. Bartłomiej Zadworny, autor książki „Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku”, przytacza nieprawdziwe informacje, które w krótkim czasie zdominowały przekaz medialny, a także smutną rzeczywistość, w której przeżycie tak wielu osób było od samego początku jak ruletka ze śmiercią.
Choć wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, tragedia Jan Heweliusza wciąż ponuro przypomina o ludzkich dramatycznych losach na morzu i nieprzygotowaniu do walki z żywiołem.