Odbudujmy Zakon Jedi
W Star Wars Jedi: Fallen Order wcielamy się w niejakiego Cala Kestisa, młodego, rudowłosego gagatka, któremu udało się uciec Imperium polującemu na wszystkich powierników Mocy (nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to Archie Andrews z teen-dramy Riverdale). To padawan, któremu nie udało się zostać Jedi, ponieważ jego mistrz został zabity, gdy pozbywano się legendarnych wojowników. Szybki zwrot akcji już na samym początku gry i okazuje się, że trzymanie w tajemnicy swojej tożsamości nie ma szans na powodzenie. Na drodze cala stają przyjaźnie nastawieni Ceste i Greez, po chwili dołącza sympatyczny robocik BD-1 i bez chwili zastanowienia zostajemy najważniejszym trybem w maszynie mającej za cel przywrócenie do życia Zakonu Jedi. Nie da się jednak tego zrobić ot tak, jak to w życiu. Przyjdzie więc przemierzyć nam niejedną planetę, rozwiązać niejedną zagadką i stawić czoła masie wrogów. Trochę naiwnie, ale za to mocno w klimacie Star Wars. I w sumie wszystko byłoby spoko gdyby nie to, że żaden z bohaterów nie wpisze się w kanon, nie zostanie zapamiętany na dłużej. Wszyscy wydają się nijacy i choć opowiadali co jakiś czas o swojej przeszłości, nie byli w stanie zbudować ze mną jakiejkolwiek relacji. Trochę szkoda, bo w takim na przykład Titanfall 2 przez moment miałem malutką (naprawdę malutką) łzę w oku, a przecież to Star Wars powinno bardziej stawiać na fabułę.
To tylko zajawka artykułu.
Jeśli chcesz przeczytać całość kliknij TUTAJ.