Ambasador USA w Polsce, Mark Brzezinski, ocenia plan budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej w Choczewie jako „najbardziej znaczący wyraz amerykańskich stosunków z Polską od czasów przystąpienia do NATO w 1999 roku”. Choć władze Warszawy i Waszyngtonu promują tę inwestycję jako klucz do długoterminowego bezpieczeństwa energetycznego, to mieszkańcy Choczewa mają mixed feelings. Wiele osób, które rozmawiały z dziennikarzami „The New York Times”, powtarza, że popierają reaktory, ale nie w swoim sąsiedztwie.
Dożynki z atomowym akcentem
Na zewnątrz, dożynki na malowniczym wybrzeżu Bałtyku przypominały idylliczne święto, z kobietami w tradycyjnych strojach i rolnikami prezentującymi swoje plony. Jednak zaskoczeniem był widok grupy mężczyzn w białych fartuchach, poruszających tematy promieniowania jądrowego oraz manifestujących mieszkańców w koszulkach z hasłem „żadnych atomów na Bałtyku!”. Dożynki, z natury sielskie, stały się areną debaty o energii jądrowej, która w Choczewie ma szczególne znaczenie.
Historia w cieniu reaktorów
Wszystko zaczęło się czterdzieści lat temu, kiedy to w Polsce pojawiły się niefortunne plany budowy rosyjskich reaktorów obok jeziora. Projekt ten, który zniknął w 1990 roku, zaszkodził nie tylko wsi, ale i pogłębił antyrosyjskie nastroje. Tak zniknęły nadzieje na rozwój energetyki jądrowej przez wiele lat.
Teraz, po przystąpieniu do NATO, Polska planuje powrócić do budowy elektrowni jądrowej — tym razem na wskazanym wybrzeżu w Choczewie, gdzie miałyby powstać trzy reaktory amerykańskiej firmy Westinghouse. Koszt całego projektu szacuje się na ponad 35 miliardów dolarów (około 144 miliardów złotych), a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie to pierwsza działająca elektrownia jądrowa w kraju. To nie tylko projekt ważny z gospodarczej perspektywy, ale również istotny z punktu widzenia geopolitycznego, zwłaszcza w kontekście rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Perspektywy i obawy mieszkańców
Andrew Light, asystent sekretarza energii USA, mówi, że Polska dąży do uniezależnienia się od ropy i gazu z Rosji. W 2022 roku Joe Biden zalecił Andrzejowi Dudzie, aby kontynuował budowę elektrowni jądrowej. W Warszawie i Waszyngtonie widzą w tym projekt symboliczne znaczenie dla polsko-amerykańskiej współpracy oraz bezpieczeństwa energetycznego.
Jednak w Choczewie trwają wewnętrzne spory. Ludzie są podzieleni — niektórzy z nadzieją patrzą na czystszą energię, inni boją się skutków lokalizacji reaktorów. Daniel Nowak, ksiądz z Wejherowa, jest zwolennikiem amerykańskiego projektu, lecz nie ukrywa, że wolałby, aby reaktory były zbudowane gdzie indziej. „To jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce”, podkreśla.
Przyszłość elektrowni jądrowej
Nie ma jednak wielu argumentów, aby zmienić lokalizację. Projekt zyskuje aprobatę różnych ugrupowań politycznych w Polsce. Jak mówi Maciej Bando, urzędnik odpowiedzialny za projekt, wkrótce na miejscu rozpoczną się prace przygotowawcze. Elektrownia planowana jest na terenie równym około 70 boiskom piłkarskim i ma zatrudnić około 20 tysięcy pracowników.
Mieszkańcy są podzieleni — niektórzy protestują, inni widzą potencjalne korzyści ekonomiczne, w tym wzrost wpływów z podatków. Jarosław Bach, wójt gminy Choczewo, przyznaje, że chociaż rozumie potrzebę energii jądrowej, jako mieszkaniec Słajszewa wolałby, aby reaktory znajdowały się w innej lokalizacji.
Ekologiczna kontrowersja
Grupa lokalnych mieszkańców „SOS Baltic” podważa argumenty o korzyściach wynikających z budowy elektrowni jądrowej. „To absurdalne niszczyć naturę w imię ochrony planety” — mówi Zuzanna Kaczor. Protestujący wskazują na potencjalne zagrożenia dla środowiska naturalnego oraz piękno otaczających terenów.
Obecność naukowców i aktywistów na dożynkach pokazuje, jak złożony i kontrowersyjny jest temat budowy elektrowni jądrowej w Choczewie. Z pewnością przyszłość tej inwestycji wpłynie nie tylko na lokalną społeczność, ale i na energetyczną mapę Polski.
Ten tekst pierwotnie opublikowano w „The New York Times”.