Mrożone indyki z nieba nad Alaską
Na Alasce organizowana jest nietypowa akcja charytatywna, w której pilotka i wolontariuszka Esther Keim co roku zrzuca mrożone indyki dla mieszkańców odizolowanych gospodarstw. Jej pomysł, znany jako „Alaskańska Bomba Indykowa”, ma na celu wsparcie społeczności, które z powodu trudnych warunków dostępu nie mają możliwości zakupu tradycyjnego jedzenia na Święto Dziękczynienia.
Esther Keim, choć obecnie mieszka w mieście, ma głębokie zrozumienie dla problemów, które dotykają mieszkańców odludnych terenów, ponieważ sama dorastała w takim środowisku. Wiele miejsc na Alasce jest dostępnych tylko drogą powietrzną lub za pomocą skuterów śnieżnych, co sprawia, że dostęp do sklepów jest niezwykle utrudniony. Kiedyś znajomy pilota dostarczał jej rodzicom gazety, a dla Esther zostawiał gumę do żucia przyklejoną do papieru.
Wsparcie dla potrzebujących
Inspiracją do działania stała się historia rodziny, która miała jedynie wiewiórkę na świątecznym stole. Postanowiła, że podczas jednego z lotów zrzuci dla nich mrożonego indyka ze swojego samolotu, który zbudowała przy wsparciu ojca. Jej inicjatywa ożyła, a dzięki mediom społecznościowym rozkręciła się na większą skalę. Obecnie Esther Keim corocznie lata i dostarcza świąteczną żywność do domów osób, które nie mają dostępu do dróg lądowych.
Wśród beneficjentów akcji znajduje się na przykład rodzina, która musi pokonywać półtoragodzinną trasę skuterem śnieżnym, by dotrzeć do najbliższego sklepu. Koszt takiej podróży ponoszą raz w miesiącu. – W wieku 80 lat moje zamiłowanie do przygód już nieco zmalało – wyznał agencji AP Dave Luce, jeden z odbiorców.
Darmowe dostawy i zaangażowanie społeczności
Esther dostarcza teraz około 40 indyków każdego roku. Czasami lata sama, a czasem zabiera przyjaciółkę, która współpracuje z nią w zrzucaniu przesyłek. Zarówno zakup, jak i dostawa indyka są darmowe dzięki wsparciu życzliwych darczyńców z mediów społecznościowych.
Przed każdym lotem Esther kontaktuje się z rodzinami, aby upewnić się, że będą na zewnątrz, gdy podejmie zrzut. – Jeśli nikogo nie ma na dworze, nie mogę zrzucić indyka. Gdyby nie zobaczyli, gdzie spada, mogliby go nigdy nie znaleźć – zaznacza. W przeszłości niektórzy odbiorcy musieli szukać swoich przesyłek w głębokim śniegu przez pięć dni.
Najczęściej zrzuty odbywają się w zamarznięte jezioro, ponieważ tam łatwiej jest określić miejsce lądowania. Esther przyznaje, że nie jest niezwykle precyzyjna, ale jak dotąd nie trafiła indykiem w żadną osobę, zwierzę ani budynek.
Plany na przyszłość
Pilotka marzy o założeniu organizacji non profit, która pozwoliłaby jej uzyskać więcej funduszy i poszerzyć zasięg akcji. Obecnie jej działania obejmują teren w promieniu około 20 kilometrów. – Mogłybyśmy także dodać coś dla dzieci, na przykład pluszowe zabawki – zaznacza Esther Keim.
Źródło/foto: Interia