W obliczu rzeczywistości, w której jedna strona sceny politycznej w Polsce ponownie zyskała władzę, nie możemy przejść obojętnie obok faktu, iż pod hasłami obrony „wolnych mediów” zaczęła ograniczać wolność słowa dla tych, którzy mają odmienne poglądy. To smutna prawda.
REFLEKSJA NAD ZMIANAMI POLITYCZNYMI
Spójrzmy na to, co działo się kilka lat temu, na przykład w 2020 czy 2022 roku. Wówczas rząd Prawa i Sprawiedliwości zaczynał rozważać wprowadzenie mechanizmów, które pozwoliłyby na kontrolowanie internetu, zwłaszcza mediów społecznościowych. Mówimy tu o nadających się do administracyjnego blokowania treści, bez dyskusji, zgody sądu czy możliwości odwołania. Czyż nie znalazłoby się wiele powodów, aby to uzasadnić?
Sytuacje takie jak pandemia koronawirusa czy konflikt zbrojny za wschodnią granicą stanowiłyby idealną okazję do ogłoszenia, że „w obliczu wielkiego zagrożenia musimy chronić obywateli przed dezinformacją”. I to mogłoby oznaczać definitywne zamknięcie drogi do swobody wypowiedzi w Polsce.
Jednak, ku naszemu zdziwieniu, takie cenzurowanie mediów nie miało miejsca. Mimo że rząd PiS wykorzystywał media publiczne jako narzędzie propagandy, nigdy nie podjął decyzji o ich cenzurowaniu. Oczywiście, w porównaniu z tym, co robią obecnie ich następcy, to oskarżenie wydaje się mniej przekonujące.
NOWE PRZEPISY W 2025 ROKU
Teraz, w 2025 roku, Ministerstwo Cyfryzacji, według doniesień „Dziennika Gazety Prawnej”, pracuje nad przepisami, które przewidują administracyjne blokowanie treści przez rządowe instytucje, bez jakiejkolwiek debaty czy zgody sądu. Wicepremier Gawkowski tłumaczy te działania jako troskę o „bezpieczeństwo obywateli w sieci”.
Można by się z tego śmiać, zastanawiając się nad intencjami polityków, ale jest jasne, że chodzi o kontrolowanie informacji, które mogą zaszkodzić rządowi. Obecny rząd nie tylko planuje, ale i wprowadza w życie narzędzia cenzury. To sprzeczne z zasadami demokratycznymi, z którymi, jak nam mówiono, mieliśmy po 1989 roku na nowo do czynienia.
Na dodatek, minister Katarzyna Kotula otwarcie wzywa do odebrania koncesji największej stacji informacyjnej w Polsce, posługując się zarzutami o „szczucie” i „dezinformację”. Paradoksalnie, stacja ta jest krytyczna wobec rządu, w którym pełni funkcję ministerialną Kotula.
HIPOKRYZJA I NADZIEJA NA PLURALIZM
Nie można też pominąć, iż przedstawiciele liberalnego mainstreamu zaczynają dostrzegać zagrożenie dezinformacją w mediach społecznościowych. Oczywiście duże platformy w przeszłości cenzurowały treści, które im nie odpowiadały, jednak kiedy stało się jasne, że sytuacja się zmienia, obrońcy wolności zaczęli bić na alarm. Reakcje, które obserwujemy w dzisiejszej Polsce, są pochodną tych zmian.
Najsmutniejsze jest jednak to, że odpowiedzialni za ograniczenie wolności słowa to ci sami ludzie, którzy powrócili do władzy pod sztandarem ochrony demokracji. Ich hipokryzja przypomina znane cytaty na temat moralności i władzy. To nie tylko kwestie niezgodności między deklaracjami a rzeczywistością, ale nieustanne przekraczanie granic przyzwoitości. Kiedy w końcu się zatrzymają? A może wcale tego nie zrobią?
Rafał Woś
Źródło/foto: Interia