– Niech ludzie wiedzą, niech to będzie przestroga, żeby tak nie jeździć. Mam to wszystko przed oczami – mówi kierowca i ratownik z karetki, która brała udział w śmiertelnym wypadku, do którego doszło w okolicach Bydlina, a o którym pisaliśmy TUTAJ.
– Jechaliśmy z pacjentem bez sygnałów. Normalnie, na poradę ortopedyczną, jako transport medyczny. Ja prowadziłem – relacjonuje Dariusz Ardanowski z Bus-Med Ustka, ratownik, który brał udział w czwartkowym wypadku w Bydlinie. Przypomnijmy, że zginęły w nim dwie osoby, a cztery zostały ranne.
– Zza górki wyłoniło się audi, uderzyło w cysternę i stanęło bokiem. Następnie, już w powietrzu leciało prosto na nas. Skręciłem do rowu. To nas chyba uratowało. Tył audi, urwany od reszty pojazdu uderzył w stronę, po której siedział mój kolega, drugi z ratowników.
Panu Dariuszowi pomimo urazu nogi i klatki piersiowej udało się wydostać z roztrzaskanej karetki o własnych siłach. Koledze, który stracił przytomność, zaczął udzielać kwalifikowanej pomocy medycznej. Ocuconym na jego prośbę zajął się ktoś ze świadków wypadku. Świadek miał stać nad poszkodowanym ratownikiem uwięzionym w pojeździe i z nim rozmawiać, aby ponownie nie stracił przytomności. Następnie ratownik-kierowca ruszył do przewożonego pacjenta, który do transportu został zabezpieczony pasami.
– Później podszedłem do motocyklisty – mówi pan Dariusz. – Miał uraz miednicy. Kazałem mu leżeć. Ktoś go przykrył. Stał tam jakiś człowiek, powiedziałem, aby z cały czas rozmawiał z tym motocyklistą. Ktoś podszedł i powiedział, że jeszcze dwóch ludzi leży dalej. Idąc, nadepnąłem na urwaną nogę z butem. Krzyknąłem do kolegi czy czuje swoje nogi i czy ma buty? Odpowiedział, że ma. Człowiekowi z audi leżącemu w rowie sprawdziłem parametry, już nie żył. Podszedłem do drugiej osoby z audi, wyrzuconej jakieś 40 metrów w pole. Tam był uraz czaszkowo-mózgowy, brak nogi i żadnych oznak życia. Wróciłem więc do karetki udzielać pomocy żywym. Opadłem z siły, kiedy przyjechały służby na miejsce.
Drugi z ratowników doznał poważnego złamania ud. Lekarze walczyli o jego życie. Został poddany operacji. Żyje. W dalszym ciągu przebywa w słupskim szpitalu. Hospitalizowany jest też transportowany pacjent na konsultacje i motocyklista, który uderzył w tył karetki.
Jednak ratownik, z którym udało nam się porozmawiać, zwraca uwagę nie tylko na rozmach tragicznego w skutkach wypadku. Mówi też o świadkach, którzy zamiast ruszyć na pomoc, całe zdarzenie kręcili komórkami.
– Trzech panów tylko podeszło. Reszta nic. Żenada – mówi Ardanowski. – Dobrze, że żyjemy, że pacjent żyje, że motocyklista.
Słupska prokuratura i policja prowadzi postępowanie w sprawie czwartkowego wypadku. Nasz rozmówca jak na razie nie był przesłuchiwany. Zaplanowano sekcję zwłok i powołanie biegłych, którzy ocenią stan pojazdów biorących udział w zdarzeniu i prędkość, z którą się poruszały.