Nowe informacje dotyczące rozmieszczenia czołgów w Polsce ujawniają sporo niespodzianek. Jak się dowiedzieliśmy, najlepsze pojazdy bojowe, takie jak Abramsy i K2, będą stacjonować na wschodzie kraju. Natomiast Leopardy, które wciąż wymagają pewnych prac serwisowych, będą obsługiwane przez jednostki na zachodzie. Taki obrót spraw nie jest przypadkowy – wynika z rekomendacji szefa Sztabu Generalnego, o czym z przekonaniem poinformował wicepremier oraz minister obrony narodowej, Władysław Kosiniak-Kamysz.
WYBÓR STRATEGICZNY CZY ZWYKŁA ADMINISTRACJA?
Wydaje się, że tego typu decyzje oscylują na granicy pragmatyzmu i absurdu. Z jednej strony mamy nowoczesne Abramsy i K2, które stanowią prawdziwą potęgę militarną, a z drugiej – Leopardy, traktowane na równi z bezużytecznym wózkiem widłowym w kontekście zbliżających się wyzwań. Czyżby w polskiej armii trafiło się nagle więcej kawy do biurek strategów? Takie pytania nasuwają się same, gdy zestawimy logiczne przesłanki w kontekście aktualnych zagrożeń.
POWÓD DO OPTYMIZMU?
Pewne jest, że rozmieszczenie czołgów w strategicznych lokalizacjach w odpowiedzi na działania sąsiednich krajów to krok ku wzmocnieniu zdolności obronnych. Mimo to, warto zadać sobie pytanie – czy przypadkiem nie jest to również próba zaradzenia problemom, które powstały z powodu niedostatecznego przygotowania sprzętu i jego konserwacji? W każdym razie, dla przeciętnego obywatela te manewry mogą być tylko kolejnym powodem do refleksji nad stanem naszej armii.