Wąskie chodniki zablokowane przez auta, tunele i kładki, a dodatkowo kierowcy pędzący przez ruchliwe ulice. Część mieszkańców Warszawy postanowiła domagać się natychmiastowych zmian na rzecz pieszych, zniecierpliwieni aktualną sytuacją. Aktywiści podzielili się na dwa obozy: jeden opowiada się za zwężeniem dróg, drugi zwraca uwagę na brak wypadków na przejściach podziemnych. Urzędnicy przypominają natomiast, że stołeczne pomysły borykają się z dziedzictwem poprzednich pokoleń.
45-letni kierowca, poruszający się po ulicy Woronicza, najpierw śmiertelnie potrącił kobietę na pasach, a następnie uderzył w przystanek, na którym czekała grupa pasażerów. Ten zdarzenie wstrząsnęło Warszawą 13 sierpnia. W wyniku wypadku zginęły dwie osoby, a pięć zostało rannych.
Tydzień później, w miejscu tragedii, odbył się protest. Dziesiątki osób wysłuchały przemówień we wtorek i następnie zablokowały ruch na czteropasmowej ulicy. Uczestnicy protestu wyrazili oburzenie faktem, że ulica Woronicza jest zbyt szeroka, co powoduje, że kierowcy nadmiernie przyspieszają. Jako problem wskazano również brak ochrony dla pieszych przy przejściu: brak świateł i bezpiecznego miejsca pośrodku drogi.
Na transparentach widniał napis: „Policja przyzwala na przekraczanie prędkości” – czytamy. Kuba, jeden z uczestników protestu, wspomniał o podobnym zdarzeniu sprzed pięciu lat, gdy na ulicy Sokratesa na Bielanach doszło do potrącenia rodziny przez kierowcę.
Na protest przyszedł również Dariusz, który jako pieszy czuje się zagrożony w Warszawie. Jego zdaniem miasto nie powinno być areną wyścigów. Problemem są niebezpieczne zachowania kierowców, które sprzyja np. szeroka i prosta ulica Marszałkowska. Śmierć na ulicy Woronicza powinna być sygnałem dla władz miasta – podkreślił.
Kolejnym niebezpiecznym miejscem w stolicy jest „zebra” między ulicą Kruczą a placem Trzech Krzyży, wskazał Kuba. Opowiedział o swoich doświadczeniach, gdzie musiał dwukrotnie uciekać spod nadjeżdżającego samochodu. Zauważył, że agresja wśród kierowców wzrasta, co odczuwa również za kierownicą.
Wypadek na Mokotowie jest poważnym sygnałem dla władz Warszawy – przekonuje Jan Mencwel z ruchu Miasto jest Nasze. Zdaniem Mencwela miejsca niebezpieczne dla pieszych pozostają w Warszawie z powodu zaniedbań i polityki odkładania spraw na później. Podkreślił, że najważniejsze powinno być bezpieczeństwo, a nie tylko idealny stan nawierzchni.
Zarząd Dróg Miejskich, jednostka ratusza, według Mencwela ma źle pojęte priorytety, skupiając się głównie na remontach ulic. Dyrektor Zarządu, Jakub Dybalski, w obronie swojej jednostki stwierdził, że jesteśmy w stanie stopniowo dokonywać zmian, ale zmiany wymagają czasu.
Dybalski potwierdził, że na ulicy Woronicza, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h, wielu kierowców przekracza tę granicę. Kontrola prędkości nie należy jednak do kompetencji samorządów. Zdaniem Dybalskiego, sprzedaż fotoradarów negatywnie odbiła się na statystykach wypadków.
Denerwuje to nie tylko zagrożenie ze strony kierowców, ale także brak naziemnych przejść. Paweł Skwierawski z inicjatywy „Stop Korkom” twierdzi, że alternatywne rozwiązania są lepsze i kładki czy tunele są funkcjonalne.
W kontekście protestu na ulicy Woronicza, Skwierawski krytykuje antysamochodowe środowiska, które domagają się zwężenia dróg, ale jednocześnie popierają likwidację przejść podziemnych. Jego zdaniem to błąd, ponieważ kładki i tunele są bezpieczne i skuteczne.
Jan Mencwel proponuje zwiększenie działań policji i współpracę z władzami centralnymi, aby zakończyć nieodpowiedzialne zachowania kierowców. Ratusz zapowiada zmiany w organizacji ruchu na ulicy Woronicza najpóźniej na początku września. Planowane jest m.in. wprowadzenie nowych rozwiązań tymczasowych.
Źródło/foto: Interia